Jak to jest z tym Internetem, lepiej oswajać czy zabraniać?
Zakazany owoc zawsze bardziej kusi. Prawda znana od lat najczęściej kojarzy się rodzicom z narkotykami, papierosami, alkoholem i seksem. Kolejnym nałogiem współczesnej cywilizacji jest także Internet. I o ile z pozostałymi używkami dziecko ma do czynienia najczęściej dopiero w szkole, tak z Internetem oswaja się już od wczesnego przedszkola. Nie raz spotkałam dumnych rodziców trzylatków, które potrafią sobie same włączyć komputer i wiedzą, że myszka to nie tylko zwierzątko, które lubi jeść serek. Najczęściej właśnie oni trafiają na terapię pomagającą maluchowi wyjść z uzależnienia. O ile początki bywają rozkoszne, tak próba zakończenia internetowej przygody jest często dramatyczna. Oswajać zatem, ale bardzo ostrożnie.
Czy Internet możne być aż tak niebezpieczny?
Patrząc trzeźwo na płynące z niego zagrożenia – tak. Bardzo dobrze, że wśród nas jest wielu zatroskanych rodziców, bo przecież w sieci czyhają na maluchy takie pułapki jak narkotyki i seks… nie mniej realne niż w rzeczywistości. Surfowanie po sieci lub gry komputerowe to nic innego, jak wciągająca niczym narkotyk zabawa. Z początku – owszem – niewinna, jednak szybko okazuje się, że przekrwione oczy i agresywne zachowanie mogą mieć coś wspólnego z rodzicielską prośbą: „Wyłącz komputer, na dzisiaj dosyć”.
Druga sprawa to seks. „Jak to, mój przedszkolak i seks? To chyba lekka przesada” – słyszałam od niejednego rodzica. Nie wiem skąd to święte oburzenie, skoro za najbardziej nowoczesnym, chroniącym wzrok monitorem czai się nie raz pedofil podszywający się za kolegę, postać z kreskówki, superbohatera lub po prostu przyjaciela. Wykorzystywanie seksualne to przecież nie tylko dotyk, ale też choćby nakłanianie do oglądania nieprzyzwoitych zdjęć, które właściwie są na porządku dziennym przy zwykłym surfowaniu w sieci.
To chyba nic dobrego z takiego surfowania nie wynika?
Byłabym ślepa i głucha na potrzeby współczesnych dzieci, gdybym teraz stwierdziła, że Internet to samo zło. Przecież to jeden z najbardziej fantastycznych wynalazków! Okno na świat, który powinien stać otworem przed każdym dzieckiem. My nie mieliśmy możliwości poznawać ludzi z drugiego końca świata, szukać potrzebnych informacji bez wstawania z fotela, szlifować języka w tak prosty sposób. Być może dlatego jeszcze wciąż bagatelizujemy problem zagrożeń czy uzależnienia od komputera i trochę po omacku szukamy złotego środka, który pozwoli bezpiecznie się poruszać w wirtualnym świecie. Oczywiście idealnego rozwiązania nie ma.
Zabraniać zatem czy nie?
Zabranianie tylko sprawia, że zakazany owoc w oczach dziecka jest coraz większy, słodszy i pyszniejszy. Maluch wie to na pewno, choć tak do końca nie miał okazji go jeszcze spróbować. Zamiast zabraniać, lepiej uświadamiać. Internet ma przecież tyle samo wad, co zalet. Jak większość rzeczy na świecie, nie zaszkodzi w odpowiednich dawkach – dostosowanych do wieku i możliwości przyswajania dziecka.
Łatwo powiedzieć: uświadamiać. Ale jak?
Najlepiej siedząc z dzieckiem przed monitorem. Pierwsze kroki dziecko bezwzględnie powinno stawiać pod okiem rodzica. Jednak nikt przy zdrowych zmysłach na dłuższą metę tego nie wytrzyma. Im starsze dziecko, tym więcej prywatności potrzebuje. Poza tym, zainteresowania maluchów najczęściej daleko odbiegają od zainteresowań rodziców. Ileż można wpatrywać się w śpiewające klocki czy strzelające statki kosmiczne? Skazywanie siebie na siedzenie za plecami dziecka i śledzenie jego ruchów byłoby katorgą dla obojga.
Kiedy dochodzimy do takiego wniosku, najczęściej sięgamy po różnego rodzaju programy kontrolujące poczynania pociechy w Internecie. Jedne ograniczają czas dostępu do komputera, inne blokują konkretne strony, a najczęściej i jedno, i drugie. Kto miał kiedykolwiek do czynienia z tego typu programami wie, że są one często powodem rodzinnych kłótni… bo za krótko grałem, bo nie mogę uruchomić komputera bez hasła, bo mi się nagle wyłączyła gra itd.
Cóż zatem ma począć taki świadomy, ale dość bezradny rodzic?
Osobiście jestem za połączeniem staroświeckich metod wychowawczych z nowoczesną techniką. W tym wypadku kluczem jest rozmowa z maluchem i szukanie nowinek. Istnieje program, który nie tyle pozwala kontrolować, ile właśnie świadomie współpracować z dzieckiem. Visikid nie blokuje dostępu do żadnych stron ani nie wylogowuje użytkownika, który zbyt długo siedzi przed monitorem. Zamiast tego dostarcza rodzicowi informacje o tym, jak długo dziecko używa komputera, jakie strony odwiedza w sieci i jakie aplikacje uruchamia.
Oczywiście, bez wcześniejszych poważnych rozmów o zagrożeniach płynących z Internetu, instalowanie takiego programu nie ma sensu. Jednak z wychowawczego punktu widzenia – to prawdziwa rewelacja. Wystarczy uświadomić dziecku, że żadne strony nie są zakazane, nic się nagle nie zablokuje i nie wyłączy, ale są reguły, których należy przestrzegać. Rodzic dzięki programowi ma możliwość sprawdzenia, jak wyglądało całodzienne surfowanie. Jeśli dziecko, znając zasady, zdecyduje się je przekroczyć i np. spędzi przed monitorem za dużo czasu, ma świadomość, że rodzic się o tym dowie. Po co zatem to robić i narażać się na karę? To samo dotyczy czatów, stron pornograficznych itd. Nie chodzi o to, by szpiegować dziecko, ale właśnie by pozwalać na dokonywanie świadomych, samodzielnych wyborów.
I to rzeczywiście zadziała?
Nowatorskie podejście do samodzielności dziecka przed komputerem ma tu kluczowe znaczenie z wychowawczego punktu widzenia. Rodzic daje kredyt zaufania, a malec sam decyduje, jak z niego skorzysta. Oczywiście to nie znaczy, że instalując program można sobie odpuścić obserwowanie dziecka przy komputerze, rozmowy, poszerzanie granic itd. Jednak dla wielu zapracowanych rodziców taki program to naprawdę duża